Położenie dość było przykre. Chodził po izdebce machinalnie, patrząc na mokre ślady, jakie po sobie zostawiał, rachując i to, że gospodarzowi trzeba też będzie indemnizować wodę, którą przyniósł z sobą, i grzane wino, którem go poczęstował — wypite w pierwszej chwili bezmyślnie dla pozbycia się uczucia przykrego wewnętrznego chłodu.
W kieszeni miał wprawdzie sakiewkę, ale w niej nie było więcej nad kilka srebrnych groszy. Sądził, że najlepiej uczyni, nie przyznając się i do tych a dając tylko adres swój i nazwisko z zaręczeniem zapłaty.
Rozmyślał tak jeszcze, gdy się drzwi otworzyły i w nich pokazała się figurka niepoczesnego, trochę garbatego, dosyć wyelegantowanego na złość temu garbowi młokosa, który ręce otworzył zrazu, krzyknął, chciał się rzucić w objęcia Wolskiego, ale się powstrzymał.
— Jesteś mokry jak ryba — zawołał — uścisnę cię innym razem. Ale mi ślicznie wyglądasz. Przechodząc, dowiedziałem się od jakiegoś bursza o nazwisku bohatera, które mimo przekręcenia poznałem a raczej domyśliłem się, że nie kto inny, jak ty mogłeś takie głupstwo zrobić, żeby w zimną plusnąć wodę — gdzie? do Sprei! po
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.