Ojciec mnie nie cierpi. Jest to najgłupszy człowiek pod słońcem a tak zarozumiały, jak tylko Niemiec być potrafi.
— Tak mi mów — klepiąc go po ramieniu począł Wojtuś... — teraz to się zrozumiemy, boś przecie usta rozpieczętował... A może we dwu poradzimy sobie.
— Jestem przekonany, że to niepodobieństwo.
— Zlituj się — masz przecież lub powinieneś mieć w żonie sprzymierzeńca?
— W żonie, która się lęka, ażeby jej i dzieci naszych ten gbur Niemczysko nie wygnał a nie wziął sobie synowca za spadkobiercę imienia i majątku. O tem już była mowa.
Musiałem na łup mu oddać dzieci, dozwalając je wychowywać najniedorzeczniej dla tego, aby im ten nieszczęsny majątek zachować. Dałem słowo, że żadne z nich po polsku się uczyć nie będzie.
Zamilkł nagle.
— Ależ żona! żona! — wołał Wojtuś.
— Nie zapominaj, że jest Niemką i że wyrocznią dla niej jest dr Arnheim... i jemu podobni...
— Więc cię nie kocha, jeśli widząc cię cierpiącym, nie stara się tego brzemienia ani zdjąć z ciebie, ani ci ulżyć.
— Ja ją kocham — zawołał Wolski... —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.