Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

dał, aby się z nią dzisiaj w tem rozdrażnieniu nie widzieć, podbiegł więc prędko, aby drzwi zaryglować po cichu, ale nim pospieszył, Helma z książką w ręku ukazała się na progu...
Zmierzyła oczyma stojącego naprzeciw męża i zapytała zimno:
— Cóż się z tobą stało?
— Jakto? — odparł Wolski — dlaczegóż miało się coś stać?
— Nie byłeś cały dzień w domu.
— Dziwi mnie, żeś ty to mogła spostrzedz.
Helena spojrzała na niego z góry, zdziwiona tonem niezwyczajnym.
Cóżto? wymówka? — rzekła marszcząc się.
— Nie — ale objaśnienie... — dodał Wolski biorąc świecę i chcąc odejść do alkowy — kobieta stała w progu potrząsając książką; nawykła była do pokory — nadskakiwania, posłuszeństwa, bunt ten raczej dziwił ją niż przestraszał.
— Rozumiem — mruknęła po cichu — towarzystwo nasze nie może ci tak przypadać do smaku jak twoich panów Polaków.
— Proszę cię moja Heleno, — odezwał się odwracając Wolski — nie zapominaj, że ja jestem też Polakiem. Winienem tylko,