Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

żem ci tego częściej i jaśniej nie przypominał.
Kobieta zaczerwieniła się. — Nie potrzebujesz mi przypominać tego — rzekła — czuję to i widzę ciągle, nigdy się też nie zrozumiemy...
— Zwłaszcza od pewnego czasu — dodał Wolski.
— Od jakiego czasu?
Chwilę milczał doktor, ręka, w której lichtarz trzymał, trzęsła się widocznie.
— Od czasu, jak mnie nie potrzebujesz, jak przestałem być parobkiem a stałem się gracyalistą — na łasce...
— Źle ci jeszcze? — odparła Helma.
— Przypatrz się i pomyśl, a nie będziesz mnie oto pytała — zawołał wybuchając Wolski. — Możeż mi być dobrze? Jestem mężem i głową domu a gram rolę sługi... twoi rodzice nie cierpią mnie, ty zaledwie znosisz, jestem pośmiewiskiem domowych i obcych, nie mam ani władzy ani woli... Zaparłem się dla ciebie stosunków, kraju, języka mego, wszystko, co mi najdroższe... cóż mam za to? że mi nawet własnych mych dzieci nie wolno wychować, jak chcę...
Helma słuchała tych wymówek z zimną krwią pozorną, widać jednak było, że z trudnością utrzymać się mogła.