Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś niewdzięczny! — krzyknęła wreszcie — poświęciłam ci, co kobieta ma najdroższego, młodość — związki rodzinne, ojca, matkę... cóżeś ty dla mnie zaofiarował? barbarzyński jakiś język i umarłą narodowość, która nigdy bardzo żywą nie była! Polak! cóż to jest? spytała drwiąco. Słowianin! Sclave! niewolnik — to wasz los i przeznaczenie... Wyście stworzeni na niewolników, my na panujących — macie to, na co zasłużyliście.
Wolski, którego cały ten dzień roznamiętnił — obrócił się groźny, zmieniony, jakim go jeszcze nigdy nie widziała Helma. Stuknął nogą o posadzkę.
— Milczeć, kobieto! — zawołał — jak wy wszyscy bezbronnemu bezkarnie chcesz mi urągać — ale nie sądź, bym był tak bezsilnym i przybitym — i robak zdeptany głowę podnosi...
Dosyć tego!...
— Śmiesz mi to mówić — ty? tu? pod dachem moich rodziców i moim, ty, któremu my dajemy przytułek z łaski... ty...
Oczy jej zapałały, podniosła pięść do góry, piękność jej zmieniła się w jakąś maskę Meduzy... — Straciła przytomność.
Ten wykrzyk szczęściem opamiętał Wolskiego i oblał go jakby zimną wodą. Po-