Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

czuł się wyższym nad nią — spojrzał pogardliwie.
Powtóż, coś powiedziała — rzekł stygnąc — powtóż jeszcze raz...
Helma zarumieniona, drżąca, zamilkła.
— Tak, jestem tu na łasce i z łaski — dodał Wolski stawiając świecę na stole — przypomniałaś mi to — czas koniec położyć temu... Mężczyzna na łasce kobiety, której serce dla niego bić przestało... niżej już upaść nie można... — czas się podnieść!!
Nie patrząc już na nią pomyślał chwilę, świecę postawił na stole uśmiechnął się sam do siebie, kapelusz nałożył na głowę... jakaś niepewność miotała nim... póki wyminąwszy Helmę, która stała nie wiedząc, co począć z sobą, nie ruszył się krokiem szybkim przez pokoik i salon ku pokojowi dzieci... Helma pozostawszy sama zwolna, jakby ciekawością wiedzona szła za nim z głową spuszczoną. Gniew ją opuszczał, nie wiedziała, jak się skończy ta scena nie pierwsza w ich pożyciu, ale jedyna, która niecierpliwość obojga doprowadziła do krańca...
Wolski cicho wsunął się do pokoju dzieci — Lischen spała w swojej kolebce... zbliżył się ku niej i stanął nad nią. Dziecię jakby posłyszało czy poczuło kogoś, prze-