Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

syć niespokojny Niemiec, nieco go ułagodził. Zmiarkował, że chyba w tem wszystkiem żadnego nie było kryminału...
Przyrzekłszy więc list co najrychlej wyprawić — odszedł, zostawiając przybysza, który się rzucił w fotel i osłoniwszy światło — postanowił tak noc przepędzić...
Na sen nie zbierało mu się wcale — rzucone były kroki! — został sam na szerokim świecie z dzieciną...
O żadnej zgodzie i przejednaniu myśleć nie mógł, pożegnał ten dom i tych ludzi, którzy pochłonęli część jego życia — na wieki! Z pierwszych dni szczęścia zmięszanego z niedolą, zostało mu mętne wspomnienie pełne boleści... za niemi szły lata całe bytu galernika w pokorze za zbrodnię odpokutowującego. Dziwił się, jak mógł tak długo wytrwać, jak mógł ją pokochać i miłość dla niej zachować tak długo. Teraz przychodziły mu na pamięć wszystkie gorycze, które pił z kielicha, co miał być pełen nektaru... z kolei przypomniał wszystkie jej wyrazy, któremi ciskała nań jak kamieniami. Odbiły się one, ale blizny po nich bolały teraz. Obraz kobiety, która mu się wydawała aniołem, potem wieszczką, Wellidą jakąś, ideałem, po woli zmienił się w Eumenidę... Stosunek jej z Arnhei-