— Ani brzydkiej, ani pięknej, nie wiem nawet, czy ma jaką?
— A rzucił się pan do wody za nim?
— Tak samo jakbym się rzucił ratować pana, którego znać też nie mam przyjemności — rzekł Wolski.
Po chwili namysłu gospodarz podniósł oczy i rzekł cicho:
— Pan Polak?
W zapytaniu tem, tak było głębokie znaczenie, takie pokryte szyderstwo, takiego coś okrutnego, że Wolski nie odpowiedział zrazu. Nie chciał podnosić znaczenia tego zapytania.
Gospodarz tymczasem popatrzywszy nań, krzesełko poprawił i wyszedł.
Wolski stał zamyślony. Nie wiedział jeszcze, czy się ma gniewać czy cieszyć pytaniem, gdy gospodarz powrócił ze szklaneczką glühweinu na tacce.
— Niechno pan pije — to pana rozgrzeje.
Kajetan chciał podziękować i rzekł śmiejąc się.
— Pieniędzy nie mam przy sobie...
— To nic, to nic — dodał, stawiając wino gospodarz — ale pan Polak. — I wyszedł z ukłonem...
Pierwsze pytanie naprawiło się zupełnie drugą odpowiedzią.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.