i zniósł swoją szachownicę do niego. Jeśli nie było posiedzenia lub komisyi, do którejby garbus należał, przychodził i on wieczorami do Wolskiego.
Przy szachach wszczynały się rozmowy o nauce i wywiązywały z nich długie rozprawy. Stary profesor, różny w tem od wielu uczonych, co się na pewnem stanowisku zatrzymawszy dalej już iść nie chcą czy nie mogą, czytał wiele, śledził nauki postępy z żywem zajęciem i rozumiał to dobrze, iż w tym pochodzie doprawdy na chwilę spocząć nie można, a kto stanie lub siądzie, tego wielki orszak porzuca za sobą. Codzień jakaś nowa rozprawa, badanie, odkrycie poruszały go, entuzyazmowały lub burzyły.
Była to niedziela. Liska z niańką bawiły się w drugim pokoju, Cylius z Wolskim grali w szachy, a stary profesor żywo coś opowiadał o nowych poszukiwaniach histologicznych, gdy z wielkim zamachem wpadł garbus do pokoju. Nigdy on inaczej nie wchodził jak ze stukiem i hałasem. Poznal go grający oba... Wystrojony był swym zwyczajem i wesół czegoś jakby po dobrym obiedzie. Wolski podniósł głowę i spytał go:
— Zkądże taki wesół powracasz?
— Nigdy nie zgadniesz, ani zkąd ani
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.