Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

dwóch fortun znacznych przynieść może korzyści — milion talarów uśmiechał się w bengalskiem świetle na niebiosach jego ideałów.
Dr Arnheim przekonawszy się, że czytanie dalszych przygód pięknej Semrady tego dnia już nie przyjdzie do skutku — złożył książkę i zabierał się do wyjścia. Nikt go nie powstrzymywał, nikt nie odprowadzał, nawet oczy Helmy nie poszły za nim, wszyscy jeszcze rażeni tą nowiną siedzieli, stali jak posągi zadumane.
Gdy się drzwi zamknęły za nim, Helma odważyła się usta otworzyć.
— Ale, kochany ojcze — odezwała się — kochany ojcze — ja winy tych wypadków, które mnie najboleśniej dotknęły, wziąć na siebie nie mogę. Ja czuję się zupełnie niewinną.
— A któż winien? ja? ja? — gwałtownie wybuchnął radca — a któż go tak przyjął powracającego, że musiał z domu uciekać nocą? hę?
— Któż go pierwszy doprowadził do tego rozdrażnienia małym rachunkiem krawieckim? — podchwyciła Helma.
— Jakim? gdzie? co? jabym był rachunek zapłacił. — To był Spass! głupi Polak żartu nie zrozumiał, do kogóż to należało, jeśli nie do żony wytłumaczyć mu