ja się z wami podzielę? moją troską i niedostatkiem?
Helma zamyśliła się.
— Jestże tak źle z wami? spytała, — to nie może być! Pracowalibyśmy we dwoje.
— I nie moglibyśmy na jedno życie zapracować — dodał dr Arnheim. Zostańmy, jak jesteśmy, przyjaciółmi, nie chcę was gubić.
Osobliwsza ta miłość czy przyjaźń skończyła się ścisłym obrachunkiem — oboje stali nie wiedząc, co mówić więcej.
Helma była zadumana.
— Lecz radca nie opuści... on was szacuje a będzie dumnym mając przy sobie.
Arnheim się uśmiechnął. — Spytajcie go, rzekł — powiedzcie mu otwarcie wszystko, niech on wyrzeka o naszych losach. Bądź co bądź, zostaniemy, jak byliśmy, przyjaciółmi na zawsze!
— Przyjdź jutro! zawołała Helma, żywo wyciągając doń rękę — przyjdź jutro — o tej samej godzinie. Ufaj mi — nasze dusze zbyt się dobrze rozumieją, aby je mógł los rozdzielić. Wierzę w predestynacyę.
Cichym szeptem poufałym skończyła się dziwna rozmowa, profesor wyszedł, ale na twarzy jego nie widać było uszczęśliwienia, rysy jej pozostały oblane chłodem jakimś
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.