Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

jakiejś... Dreszcz przeszedł po całem ciele radcy komercyjnego, który sobie rzekł w duchu: — Zje licha, jeśli u mnie złamany szeląg wyłudzi.
Z uśmiechem wszakże stanął naprzeciw profesora, który mu wyłuszczył krótko, iż pozyskawszy serce i szacunek pani baronowej, a wiedząc, iż pierwsze jej małżeństwo zerwane, ośmiela się prosić ojca o poparcie go u córki i błogosławieństwo...
Radca słuchał, jakby uszom nie wierzył, oczy otworzył szeroko, cofał się, cofał — kilka razy zawołał: — Co, co? nareszcie śmiechem buchnął i odwrócił się...
Śmiech brzmiał jak trąba sądu ostatecznego w uszach zdumionego profesora. — Riebe odwrócił się nagle do niego pohamowawszy, wziął go za guzik i dobrodusznie począł:
— Pan jesteś doktorem filozofii...
— I obojga praw — dodał Arnheim.
— Doskonale. I gdzieś pan się nauczył tej filozofii praktycznej, żeby ojciec raz córkę dawszy gołyszowi, posiwiawszy z jej przyczyny, z dobrej woli oddawał ją drugiemu takiemu samemu...
— Ale ja kocham Helmę! zawołał Arnheim.
— I dlatego chcesz jej pan dać do podziału los swój? Wiele pan masz dochodu?