Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Usypiał, lecz nie był to sen uspokajający a raczej senność chorobliwa, która gra na wstrząśnionym mózgu, poruszając wszystkiemi jego fibrami. Po kilkakroć usiłował się pozbyć tego przykrego wrażenia, jakie gorączka wywierała na nim, lecz jak brzemię ołowiane uciskała go i obejmowała. Zdawało mu się, że wieki tak się przemęczył.
Gdy nakoniec otworzył powieki znużone... stukano silnie do drzwi... biały dzień wpadał przez jedyne okno izdebki. Za drzwiami słychać było niespokojne głosy Richterowej i Wojtusia.
Chciał się zaraz okryć i zerwać Kajetan, ale uczuł się tak słabym, że zaledwie mógł się poruszać. — Usta miał spalone, głowa ciężyła, w uszach szumiało.
Słabem głosem też odezwał się po chwili, że drzwi wkrótce otworzy... Narzuciwszy na siebie płaszcz, powlókł się do nich, odryglował z wysiłkiem i padł na krzesło... Wchodzący Wojtuś, zobaczywszy go skurczonego na krześle, krzyknął przestraszony.
— Ty jesteś chory... doktora ci potrzeba.
Richterowa zaglądała przez szparę, Wolski mówić jeszcze nie mógł, lecz wzmianka o doktorze przeraziła go.
— Na miłość Boga! — zawołał — daj-