przyjechałem do ciebie z wyznaniem a nie śmieją go przepuścić usta moje... Noszę się z niem jak z kamieniem za nadrą — trzeba je raz wyrzucić.
Chciałem ci oznajmić, że po długiej walce i oporze na koniec — gdy czas było mieć rozum — robię uroczyste głupstwo...
— A! zlituj się! cóż takiego? zawołał ręce łamiąc Wolski.
— Odgadniesz łatwo. Nie ożeniłem się będząc młodym... ale dobrałem porę, gdy reumatyzm się czuć daje po kościach — gdym wyłysiał, gdym stetryczał, gdym się popsuł jak przeleżały owoc — chcę uszczęśliwić kobietę — moją garbatą i połamaną figurą...
Tupnął nogą o posadzkę.
— Na to, z pozwoleniem, trzeba być takim jak ja osłem! dokończył siadając.
— Hola! hola! przyznam ci się, że nie rozumiem — przerwał gospodarz. — Jeżeli przekonany jesteś, że to głupstwo, nie powinieneś go robić.
— Nie — już muszę, sam się przekonasz... to w mojem przeznaczeniu; im dłużej będę czekał, tem solenniejsze popełnię... Nie! nie! już się ożenię... Przekonałem się, że to inaczej nie może być. — Jestem człowiekiem i samotność mi cięży... jeśli nie ożenię się teraz, grozi mi jutro coś okropnego... mu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.