szę się ratować... Myśmy wszyscy stworzeni do mieszkania pod pantoflem — Ananke!
— Radbym wiedział, co cię do tych wniosków doprowadziło — rzekł Wolski — spowiadajże się porządnie.
— A no muszę... cięży mi to... — mówił garbus — chociaż i wyznanie a mea culpa łatwe nie będzie.
— Czekam więc... słucham...
— Zbieram materyały nie wiedząc, z którego zacząć końca — mówił Wojtuś.
— Ale ożenienie? czyż to już postanowione?
— Nieodwołalnie! na nieszczęśsie. — Stało się — dałem słowo! — westchnął garbus.
— Stare twoje kawalerstwo może ci tak groźną przyszłość przedstawia. Weźmiemy ją pod mikroskop, pod skalpel i może się co innego pokaże.
— Daj Boże, ale wątpię — rzekł garbaty siadając i zapalając cygaro nowe. — Przypomnijno sobie, ileśmy to razy rozprawiali o małżeństwie i jakie ja w zastosowaniu do siebie rozumne wygłaszałem teorye — jakim byłem filozofem... Wszystko to nie obroniło mnie — od pantofla...
Westchnął garbus.
— Przybywszy do Poznania, jak wiesz, zacząłem bywać często w domu państwa
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/281
Ta strona została uwierzytelniona.