widoczne wrażenie... stał niemy, patrząc na niego... ustami tylko poruszając z nieukontentowaniem... Oglądał się po ubogiej izdebce... zmięszał nieco i dawszy znak garbusowi, odciągnął go do kąta.
— Pan jesteś przyjacielem tego pana? — szepnął zakłopotany.
— Tak jest — odparł Wojtuś — do usług.
— Chory widzę...
— Tak — chory...
— Niezmiernie mi przykro...
— Mnie jeszcze bardziej, bo go znam i kocham.
— A jam mu życie syna winien... — mruknął radca komercyjny. To mówiąc, schylił się do Wojtusia i wziął go za guzik od sukni. — Widzi pan, wdzięczność wdzięcznością a rachunek rachunkiem... Pański przyjaciel nie jest zamożny... to łatwo poznać. Mam rachunek z nim do załatwienia.
— Jaki? — ofuknął Wojtuś.
— A no... suknie... podobno mu skradziono... i jeśliby chorował, doktor i apteka... Oczywiście to, co było pomoczone... to wyschnie i tego nie ma co liczyć. Stracone nie jest. — Garbus wlepił w niego oczy zdziwione, osłupiałe.
— Pan jesteś komercyjny radca Riebe? — spytał Wojtuś zimno.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.