W kilka dni potem Wojtuś z talarem w kieszeni przyszedł odwiedzić towarzysza już mającego się znacznie lepiej po przebytej gorączce. Wolski siedział blady i pokaszlujący nad książkami. Rękę miał zatopioną w bujnych włosach i dumał, a z namarszczonego czoła widać było frasunek.
— Widzisz — rzekł po przywitaniu, kładnąc na stoliku talara — jaki jestem bezprzykładnie słowny. Nie zdumiewasz się, twarz twoja nie promienieje radością, nieczuły człowiecze!!
— Ale słuchaj — przerwał nagle — co ci jest? Siedzisz smutny jak noc...
Wolski się zerwał z siedzenia, milcząc i po pokoju gwałtownemi krokami chodzić zaczął.
W istocie był tak widocznie skłopotany, przybity, że Wojtuś, który wszedł wesół jakby nigdy garbatym nie był, nagle też zląkłszy się posmutniał. Zbliżył się, wziął go za ręce i natarczywie począł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.