Wolskiemu nie wiedzieć, dlaczego pilno było wypowiedzieć jej wszystko o sobie i nie zwodzić jej ani swem baronowstwem, ani elegancyą. Przed nią w pożyczanych nie chciał stawać piórach.
— Mam tylko matkę — rzekł żywo — dobrą, drogą, ukochaną matkę... jestem ubogim sierotą. Nikogo więcej na świecie... Dla niej więcej niż dla siebie chciałbym co prędzej dobić się czegoś na świecie... niezależności... Tytuł, który mi tu państwo łaskawie dawać raczycie, nie należy mi się wcale. Jestem szlachcicem polskim jak tysiące innych... Rodzina moja była uboga, a w ostatnich czasach i z tegośmy wiele stracili... Nadzieja matki na mnie... a moja w pracy.
Helmina słuchała, nie zdając się wcale rozczarowaną.
— I obrałeś pan sobie medycynę? — zapytała.
— Tak pani, bo przez nią ludziom być można użytecznym, wiadomości nabywa się wiele.., a doktor jest najpotrzebniejszy i najłatwiej mu na skromny kawałek Chleba zapracować.
Panna spojrzała nań z żywem zajęciem.
— Jaki to urok ma dla mnie — odezwała się — ta śmiała walka z losem...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.