niedowidzącego... z rysami twarzy ściągniętemi i pomarszczonemi, ubranego we frak i po staroświecku podpiętą wysoko białą chustką. Doktor Hurko idąc ciągle poprawiał złote okulary, jakby mu to do lepszego przypatrzenia się towarzystwu pomódz mogło. Słomiński, jako gospodarz, wstał na powitanie pięknej Dyzi, zabrał znajomość z doktorem, dziękując mu za jego uprzejme odwiedziny — i posadził swych gości, rozpoczynając bardzo swobodną z niemi rozmowę.
Miało to do siebie obłąkanie jego, że gdy był zmuszonym je ukrywać pan Modest, na chwilę zdawał się od niego zupełnie wolnym. Doktor, który mu się z nadzwyczajną przypatrywał i przysłuchiwał bacznością, nie mógł jeszcze dopatrzeć najmniejszego choroby śladu.
Dyzia tymczasem, korzystając ze zręczności, nie nawykła próżnować, oczkami i uśmiechem starała się obu Rżewskich zaniepokoić. Maleńkiego tryumfu potrzebowała zawsze, i tak do niego była nawykłą, że się obejść nie mogła.
Pan Eliasz był zachwycony tem zjawiskiem. Aniela swą powagą onieśmielała go — z tą był jak w domu... Przynosiła z sobą wesołość i jakby tchnienie wiosenne.
Ponieważ Rżewscy jej zostali zaprezentowani, mogła więc do nich przypuścić atak i poczęła wnet trzpiotowatą o Wiedniu i jego rozkoszach rozmowę, gdy doktor Hurko, korzystając z tego, przysiadł się do gospodarza...
Zblizka dopiero mógł się rozpatrzeć w jego twarzy, i uchwycić na niej ten wyraz, dla wielu niedojrzany, którym się obłąkanie piętnuje... Coś niespokojnego we wzroku, pewne mimowolne ruchy nerwów, twarzy, drgania nagłe i krótkie, zwiastują zawsze walkę człowieka, który usiłuje okazać się przytomnym, gdy wewnętrzna burza nim miota.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.