Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo cytrynowo. Nic tak żółci niepoburza, jak radość.
— To prawda — odparł zwolna Paschalski... ja się też zarówno lękam o zdrowie hrabiego. Te częste wizyty u pięknej panny.
Hrabia się uśmiechnął.
— Żeśmy się też tam nie spotkali! odparł.
— Ja mam moje godziny — rzekł Paschalski szydersko... des heures réservées.
— A ja coraz rzadziej tam chodzę, bo... się żenię — odparł Baron — moja przyszła jest bardzo zazdrośna.
— Mogę więc powinszować? rzekł Paschalski.
— Nadewszystko sobie, panie Paschalski, sobie, żeś tak doskonale odgadnąć potrafił prawdziwą przyczynę mojego przybycia i pobytu w Wiedniu. Masz nos, jak niemożna lepszy.
Paschalski się zarumienił.
— Tak — ale ja miewam też i inne zmysły również drażliwe... mruknął.
— A! odparł hrabia... to znak organizacyi narodowi wybranemu właściwej.
Spojrzeli na siebie drapieżnie.
— Rżewskiego pan baron, nie widuje? dodał Panter.
— Panie hrabio — zawołał gniew tłumiąc Izydor — dajmy sobie pokój wzajemnie — obu się nam nieudało... chociaż ja — jeszcze nie dałem za wygraną — i — zobaczymy.
— Kto gra z panem Eustachym, mój panie Paschalski, ten się wygraną rzadko może pochlubić. Dobranoc.
Tak się tego dnia rozeszli, i od czasu tej rozmowy więcej już nie mówili do siebie, tylko nad wszelką ust wymowę, wyrazistszym wzrokiem, z którego jeden mógł czytać. — Stare to wszystko — drugi — Paskudny neofita.
Psuli sobie obiady wzajemnie, ale żaden nie ustąpił.