Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

się, aby wiadomość o klęsce nie podziałała szkodliwie.
Opór jej wszakże był słabym, bo nie wiedziała co czynić — a najpilniejszem było myśl starego odciągnąć od zajęcia tym wieczorem, do którego się z niecierpliwem przygotowywał upragnieniem.
Po chwili spoczynku i dłuższem jeszcze roztrząsaniu podanego przez pana Augusta wniosku, panna Aniela wstała, aby powrócić do domu. Umówiono się, aby telegram zmyślny przyszedł za parę godzin. P. August brał na siebie wykonanie.
U drzwi domu na Kärtnerringu, do którego weszła panna Słomińska, August pożegnał ją z zapewnieniem i dyskrecyi względem synowca i najgorliwszej we wszystkiem pomocy.
Ojca zastała przechadzającego się wielkiemi krokami po salonie, i pół głosem rozmawiającego z sobą samym. Twarz miał zarumienioną, pałającą, oczy zaiskrzone. Dumną przybierając postawę, zdawał się szukać najwłaściwszych hetmańskiej dostojności ruchów i wyrazu. Witającą go córkę pocałował w głowę.
— Gdzieżeś ty tak długo była?...
— Na przechadzce... — odpowiedziała Aniela zdejmując kapelusz — dałam się skusić słońcu i majowemu powietrzu.
— A! to bardzo dobrze — rzekł Słomiński — jakkolwiek niespokojny byłem o ciebie — ale więcej jeszcze mam na sumieniu twe zdrowie, gdy przykuta siedzisz przy mnie.
— Radabym już powrócić na wieś — szepnęła Aniela — to miasto...
— A sama przecie chciałaś jechać, namawiałaś mnie do podróży... — rzekł Słomiński.
— Tęskno mi za wiosną naszą — i taka jestem niespokojna.