Pan August nie chcąc przypuszczać do konfidencyi Paschalskiego, udał że nierozumie, o co chodzi. Pan Izydor rozśmiał się, ruszając ramionami.
— Co pan sobie myślisz? — rzekł — ja o wszystkiem wiem, bom każdy krok p. Eustachego śledził... i cały interes znam doskonale... mogę państwu powinszować, żeście istotnego uniknęli niebezpieczeństwa... Nigdym się nawet nie spodziewał, ażeby p. Eustachego tak łatwo pobić było można...
Nie okazując żalu do nikogo, panowie Panter i Paschalski przybyli na dworzec z bukietami i asystowali w śniadaniu Słomińskich do wagonu.
Gdy pociąg ruszył... pan Izydor odwrócił się do hrabiego z uśmiechem.
— Jesteś hrabia proszony czy nie do pana Eustachego? — zapytał, przyznaję się, że zazdroszczę tym szczęśliwym, co dziś na dekonfiturę jego patrzeć będą... Niemała to przyjemność widzieć, jak cnota zwycięża... a występek zostaje ukarany... Prawda, panie hrabio? Żywa powieść Marmontela? Jak mi Bóg miły!
W rok potem młodzi państwo Rżewscy, zaraz po ślubie, obyczajem nowym puścili się w podróż za granicę, aby wspomnienia najszczęśliwszych dni życia rozsiać po oberżach i gościńcach i puścić na cztery wiatry. Tak chce moda...
Wyjechali wiąc na Wiedeń i Tryest do Wenecyi, gdzie w hotelu San Marco pod Prokuracyami, mieli już zamówione pokoje. W przejeździe jednak przez stolicę, Aniela chciała się koniecznie z Dyzią zobaczyć. Chodziły o jej losach jakieś niepokojące wie-