Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

wówczas o tym adoratorze, który mnie krok w krok ścigał. Chciałam Anzelma nastraszyć tylko i dozwoliłam mu się zbliżyć do siebie. Nigdym sobie nie wyobrażała, ażeby miłość mogła być tak gwałtowną... nie mogłam się jej oprzeć.
Aniela krzyknęła przestraszona.
— Dyziu! co ty mówisz..
— Porzuciłam Anzelma — musiałam. Nasze charaktery się nie godziły. Zdradzał mnie nie z jedną, ale nie wiem z ilu zalotnicami wiedeńskiemi.
To mówiąc zarumieniła się Dyzia. Aniela ostygła, zimna, pomięszana, patrzała na nią z politowaniem i zgrozą zarazem.
— On się ze mną ożeni, jak tylko rozwód otrzymamy, — dodała żywo Dyzia. To jeniusz! Moja droga, czem były te nędzne, wiecznie jedne dowcipy, powtarzające feljetony Anzelma: przy obrazach mojego drogiego Tomy. Jak on maluje! jak maluje! Gdybyś widziała jak ze mnie zrobił Kleopatrę, a potem nymfę wodną, a wreszcie portret cudowny... a! to oszaleć, patrząc! a taki czuły... kładnie się u moich nóg, a ja go depczę, i to mu największą robi przyjemność. Dokazujemy w atelier jak dzieci — to — nie do opisania.
Spojrzawszy na Aniele spoważniałą i milczącą, mogła się przekonać Dyzia, że to było nietylko nie do opisania, ale przed nią i — nie do opisywania... zamilkła więc, spoglądając nieśmiało.
— Ty, świeżo po ślubie... jesteś rygorystka i purytanka — moja Anielko, westchnęła po chwili — to inaczej być nie może. Ja już mam gorzkie życia doświadczenie. Nie gorsz się mną i nie łaj mnie. Nie mogło być inaczej? Proszęż cię... patrzałam codzień jak ten niegodziwy Anzelm oszukiwał mnie ze wszystkiemi rękawiczniczkami, aktorkami... nie wiem tam kim... i miałam się zapłakiwać cnotliwie! To szło nad siły. Zaraz w pierwszych czasach, niewiedząc co począć, bo mi się w głowie zawracało z desperacyi, poleciałam wszystko wyznać mojej przyjaciółce, radczyni