Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

— Śmiej się asindziej — ja mu tego za złe nie wezmę, śmiej się, boś starej Polski nie znał i nie widział. Było inaczej, ale, Bóg mi świadkiem, jak w Raju... W Raju, jak wiadomo, były węże — i u nas na nich nie zbywało, przecież raj dla tego był rajem. Później się to coraz psować zaczęło i do szczętu wywróciło. Ale za moich czasów, miłosierny Panie — jak to wszystko w piękną było zlane całość — jak to śpiewało chórem zgodnym chwałę Bożą!
— Jednakże — odważył się wtrącić Rżewski.
— Jednakże — podchwycił, niedając mu mówić stary — jednakże z okruchów nie sądźcie — kości się tylko zostały, z których wy o żywem ciele rzeczypospolitej wyobrażenia mieć nie możecie. Wam się zdaje, że z zęba można odgadnąć słonia i nosorożca... — ale, choćbyście go nawet odbudowali, nie zagada on do was — życia jego nie zgadniecie... Życie ma tajemnice swe, które z niem schodzą do grobu. Tak z nami zeszła tradycya polska, polski duch, polskiej zagadki słowo...
Stary mówiąc to w okno zaczął patrzeć i śmiał się sam do siebie. Panna Aniela skorzystała z tej chwili, i dobywszy prędko kobiałkę, którą miała przy sobie, chcąc widocznie odwrócić rozmowę — otworzyła ją, pytając czyby ojciec nie chciał czego zjeść lub napić się.
— Ja właściwie — rzekł stary z półuśmiechem pełnym ironii dumnej, — ja właściwie — ty — wiesz — ja wcale jeść nie potrzebuję — ja żyję duchem, ale dla oka ludzkiego, nie chcąc zdradzić mojego incognito — jem przez grzeczność tylko — i — żeby ciebie uspokoić — bo, i ty mnie nie rozumiesz — i ty mi nie dowierzasz...
Westchnął boleśnie.
— Wszyscy wy, macie mnie za pospolitego człowieka, podlegającego zwykłym warunkom życia, potrzebującego chleba i mięsa...
To mówiąc stary ruszył ramionami, zapatrzył się