wypłynąć. Wieki owe prześladowania minęły, ale nawyknienie i tradycya samolubstwa wkorzeniły się i wlały w krew pokoleń.
Pan Izydor Paschalski, na którego w tej chwili patrzał zdala, z wagonu podróżny, od lat kilkunastu był już z imienia chrześcianinem. Środek ten snać także mu był potrzebnym do przebicia się przez świat. Kosztował on go wiele, gdyż starą matkę (jak mówiono) o śmierć przyprawił. To jednak nie zdawało się wcale ciężyć na sumieniu tego jegomości, który chodził i poświstywał wesoło. Oblicze miał swobodne, bo przed ludźmi z troskami się popisywać jest najfałszywszą w świecie rachubą. To odstręcza — wiedział o tem Paschalski — i był też zawsze twarzy jasnej, humoru przedziwnego, wesołości niczem nie zamąconej. Jakim sposobem dorobił się dosyć znacznego, przynajmniej na pozór, majątku, nikt dobrze nie wiedział, ale się temu nie dziwowano. Paschalski stosunki miał różnostronne, w górę i na dół rozprzestrzenione, rozgałęzione, niknące oczom ludzkim w głębinach i wyżynach, do których sięgały. Ze znakomitym talentem, możnaby powiedzieć cynizmem, wciskał się tam nawet, gdzie mu stanowczo niechęć i wstręt okazywano.
Tak pewien był siebie, że zdobywszy najmniejszą nić przewodną, szedł dalej obcesowo, śmiało, z przewrotną rachubą na słabości ludzkie, które umiał zbadać, i z których bezwstydnie korzystając, rozpościerał się wkrótce tam, gdzie go w początku niemal za drzwi wypychano.
W tem robieniu stosunków z pomocą jednego środka — wygadzania słabościom, pan Paschalski był prawdziwie jenialnym. Śmiał się potem na uboczu z ludzi, których zwyciężył, podbił, wprzągł do swojego pługa, — i wyzyskiwał ich tym samym sposobem bez litości. W istocie obchodziło go tylko jedno w świecie — przebić się... przekonań, zasad, zdania szukać w nim było próżnem. Ludzie, pomimo że go po troszę
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.