Rżewski to podsłuchał, podpatrzył, widział frasunek i obawę na twarzy panny, rad się był przypatrzeć tym jakimś dziwnym ich zabiegom. Co to wszystko znaczyć miało? nie pojmował...
Miał przeczucie, że może tam być użytecznym.
Cały więc szereg dorożek podążał do Frankfurtu i prawdziwym trafem w tej staroświeckiej gospodzie, więcej obrachowanej na gości przychodzących niż przyjeżdżających, tyle się razem wolnych mieszkań znalazło.
Oberkelner, widząc że pan Eliasz opiekuje się rzeczami Słomińskich i starym, dał mu pokój obok tych, które oni zajmowali. Hrabia Penter wziął paradniejszy apartament na pierwszem piętrze, Paschalski niewiadomo gdzie się pomieścił.
Nazajutrz jeszcze się Rżewski nie był ubrał, gdy do drzwi jego zapukano. Nie mógł o tak ranne odwiedziny posądzać kogo innego jak usługę hotelową i zawołał, że wejść wolno.
W tem nieznajomy mężczyzna, z uśmiechem na ustach, wsunął się do pokoju.
Z ubioru wniósł naprzód pan Eliasz, że się omylił chyba, wyglądał bowiem przyzwoicie i nie miał pozoru człowieka, który spekuluje na nieznajomych, ani pudełka pod pachą, ani książeczki za surdutem, chociaż wziąć go za komisanta podróżnego nic nie przeszkadzało.
Uśmiech i strój niby elegancki, a tandetny, błyskotki z talmigoldu, pierścień kawalerski na palcu, rękawiczki nowe, starannie poopinane, laseczka, płaszczyk, podejrzana wytworność ubrania, świeżo z rąk fryzyera wyszłe włosy — zbytek starania o powierzchowność, zawsze dowodzący, że we środku nie wszystko być musi w porządku... budziły wszakże pewne podejrzenia.
Rżewski też, zapytującego czy ma honor mówić z obywatelem, panem Eliaszem Rżewskim — przyjął
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.