mozolnie rękopism, którego rozmiary, do rozpaczy przywiodły Rżewskiego. Spojrzał na zegarek.
— Mam bardzo pilny interes — zawołał — przepraszam — natychmiast muszę wychodzić.
Ukłonił się. Rycerz nie zmięszany rękopism nazad do kieszeni wciskać zaczął, niespiesząc i dodał:
— Zatem jutro — albo po obiedzie, naznaczy mi pan łaskawie godzinę.
Nim pan Eliasz zebrał się na odpowiedź, puknięto do drzwi — i wszedł — Paschalski.
Rycerz na widok jego, już się niedopominając odpowiedzi, pochwycił płaszczyk i laseczkę i wysunął się z miną obrażonego.
Nowy gość z natarczywą poufałością, zbliżył się do pana Eliasza, usiłując go w twarz pocałować — ale Rżewski potrafił się jakoś obronić sztywnie rękę wyciągnąwszy.
Paschalski strojny już był bardzo smakownie i wdział na ranek swój najlepszy humor, którym myślał zapewne czarować, uśmiechał się cały zawczasu — od stóp do głów. Ręką wskazał na drzwi sąsiednie i zapytał cicho:
— Wszak tu stoją?
— Kto!
— Słomińscy.
— Być może — nie wiem.
— Nie wiesz? jechałeś przecie cały czas z niemi?
— Ale — o to nie dopytywałem, gdzie stać będą.
Pan Izydor rzucił się na krzesło — i zniżając głos tak, aby go z drugiego pokoju słyszeć nie było łatwo — spytał:
— Gdzieście się poznali!
— W wagonie — odparł Rżewski.
— A! a! I jakże się podobali! hę!
Coś złośliwego przebijało się w pytaniu, któremu wzrok towarzyszył przenikliwy.
— Staruszek i jadł i spał na przemiany, panna milcząc przez całą drogę w okno patrzała — odpowiedział
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.