Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! pani! — zawołał przejęty — dosyć jej rozkazu...
Panna Aniela podała mu rękę i znikła.




Przed godziną obiadową, która prawie w całych Niemczech, w klasach średnich, jest dosyć wczesną, panna Aniela siedziała w swoim pokoju, od którego drzwi do ojcowskiego były otwarte — gdy zapukano leciuchno, i w tejże chwili kobiecina młoda, wystrojona, w której od pierwszego spojrzenia łatwo było można poznać Wiedenkę, wbiegła niezmiernie żywo do pokoju, z roztwartemi rękami, uśmiechniętą twarzyczką, rzucając się ku Anieli.
— Anielusiu moja droga!
— Dyziu! Dyziu moja, jakżem rada, że cię mam!
I uścisnęły się serdecznie, długo, jak dwie siostry, chociaż były tylko dobremi przyjaciółkami z jednej niegdyś pensyi. Dyzia wyszła jakoś za mąż do Wiednia, los jej poszczęścił — była dla tej stolicy stworzoną. Chociaż pochodziła z zamożnej lwowskiej rodziny, i była Polką, wychowanie, wpływy, coś zresztą niewytłomaczonego, czyniło ją, już nawet w latach, gdy się najwięcej zachowuje cech rodzicielskiego domu — prawie cudzoziemką.
Zamążpójście jeszcze się do tego więcej przyczyniło. Była jeszcze na pensyi, gdy piękna jej twarzyczka rumiana, okolona włoskami złotemi, buzia różowa do całowania stworzona, oczki niebieskie,