Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

— A pan co tu w Wiedniu porabiasz? — zapytał.
Ten wystrzał, tak prosto w piersi, znalazł nieprzygotowanym rycerza, który odchrząknąwszy, dał wyrazem twarzy do zrozumienia, iż w tak różnorodnem towarzystwie, z całą otwartością tłumaczyć się nie podobna. Milczeniu temu umiał nadać znaczenie tajemnicy stanu. Troiński też nie myśłał nalegać.
— Panowie to dobrodzieje — dodał po przestanku rycerz — przybywacie pracować nad losami kraju.
Troiński otwarcie się rozśmiał z tego patosu.
— Pan widzę jesteś naiwny — odparł — wierzysz w pracę naszą i jej skutki... a, to zabawne... słowo daję.
— Tylko skromność pana delegata, może tę pracę lekceważyć.
Troiński na dobre śmiać się począł, Paschalski siedzący naprzeciw niego, spojrzał nań bystro.
Rżewski jadł, wzdychał i popijał, drugą już flaszeczkę Vöslauera kończył. Ile razy się drzwi otwierały, wychylał głowę napróżno, zawsze jeszcze w słodkiej nadziei, która się ziścić nie miała.
Paschalski milczał, przybierając coraz dobitniej minę człowieka, który przypadkiem zamięszał się w niestosowne towarzystwo.
W pierwszym pokoju, po odejściu znacznej części gości od ministeryalnego stołu, hr. Panter mógł po niemiecku rozpocząć rozmowę z radzcą, który przy nim jeszcze pozostał.
Radzca ten, niejaki xon Dornbach (von mu rarem z Excellencyą przyrosło) był to typ urzędnika, z którego nudne ale czynne życie na bruku, w biurze, cały zapas sił wyssało, zostawiając ich tylko tyle ile ich było potrzeba — ażeby się machina obracała. Twarz jego nie zdradzała żadnego uczucia, oprócz ogromnego znudzenia i apatyi. Widać było że ten człowiek przeszedł już wszystkie stopnie, po których się mógł spinać do góry, że nie miał już nadziei dostać się wyżej, i że mu to już było prawie obojętnem.