Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

— W najgorszym razie, szepnął Dornbach na wpół do siebie — to co niemieckiego przyjdzie do Niemiec — trudno!! konieczności fatalnej opierać się niepodobna.
— Ale jej przypuszczać nie należy.
— Tak! tak! poprawiając się ironicznie rzekł Dornbach. I półuśmiech sceptyczny wykrzywił mu usta.
Prawdopodobnie lojalnością swą musiał go hrabia znudzić, gdyż się podniósł, pożegnał go grzecznie, zabrał swój przyodziewek i spiesznie się wyniósł z pokoju.
Panter dokończył kremu, obejrzał się, przypomniał snać Troińskiego i uczuwszy potrzebę przyswojenia go, poszedł z kawą czarną przysiąść się do jego stolika.
Ale tu widok nieznanego mu rycerza i dwóch jeczcze słuchaczów, zawiązał mu usta. Pan Ernest Zielonowski siedział uparcie, hrabia go ignorował, nie bardzo mu się też chciało wdawać z Paschalskim i Rżewskim, bo mu w tej chwili nie byli na nic potrzebni. Odciągnął zręcznie Troińskiego na stronę — biorąc go za guzik.
— Mówiłem długo i obszernie z radzcą Dornbachem — szepnął — to człowiek wpływowy! Wyciągnąłem schwarz-gelberowi trochę much z nosa! Oh! oh! ja ich znam... nie potrzeba lepiej! nie pierwsza to moja kampania! Powinniśmy tylko iść solidarnie, trzymając się za ręce, a zrobimy co zechcemy... Pan dobrodziej jesteś młody i postępowy, oczywiście — ja starszy i konserwatysta — ale wierzaj mi pan, konserwatyzm, mój przynajmniej, nie wyłącza postępu. Ja młodych lubię i postępem się nie brzydzę.
Pochylił się do ucha Troińskiemu.
— Niemcy nas w kaszy nie zjedzą — damy sobie z nimi rady, ale się musimy trzymać ostro. To są — osły!
Rozśmiał się sam z dosadnej swej kwalifikacyi. Troiński jakoś się nie spieszył z odpowiedzią.