Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Panter milczał, słysząc tylko ostatnie słowa z przyciskiem wymówione, popatrzył na Paschalskiego.
— Zimno biorąc ludzkie nasze interesa, — domówił Paschalski — bo się one inaczej nigdy jak chłodno i rozważnie brać nie powinny — cóż w tem złego? Czyż to nie spekulacya? nie ryzyko? nie handel??
Rozmowa tak cynicznie i dziwnie rozpoczęta — w tem miejscu przybrała charakter odmienny — po pewnym namyśle gospodarz wziął do okna Paschalskie- i począł z nim coś szeptać na ucho. Zdawało się patrząc na nich, że się porozumiewać zaczęli. Mówili bardzo żywo, chwytając się za ręce... przyskakując i odstępując, — to pierwszy to drugi na kilka kroków odchodził i powracał...
Zbliżali się niekiedy sobie do ucha. Protestował jeden, bronił się drugi, przekonywał pierwszy, tamten głową potrząsał przecząco. Niekiedy słowo urwane buchało, jak z kipiącej wody tryskają krople gorące, to znowu szeptano coś niedosłyszanem mruczeniem. Na chwilę do milczenia zmuszony, namyślał się Paschalski... to hrabiemu zdało się braknąć argumentów...
W końcu hrabia Panter zdawał się osłabiony. Paschalski coraz żywiej nacierając, brał górę — oczy mu się śmiały i świeciły. Naprzemiany potem jeszcze ten malał i uginał się, drugi rosnął. Atleci widocznie godni byli siebie — pasowanie się trwało dobre pół godziny, aż Paschalski wykrzyknął głośno:
— Tak, to rozumiem! zgoda!
Hrabia parsknął.
— A ja tak nie rozumiem i rozumieć nie chcę — odparł śmiejąc się. — Dosyć. — Rad bardzo jestem żeś mi się asindziej wyspowiadał ze wszystkiego, i w wielu rzeczach mnie objaśnił. Będę z tego korzystał, aby zapobiedz i niedopuścić...