Starego już w końcu zdawała się ta przejażdżka wśród przemykających tię postaci nieznanych, więcej nużyć niż bawić — nie pytał o nikogo — patrzał jakby nie widział.
Aniela spostrzegła nagle, że Dyzia spojrzawszy na powóz, który ich mijał (siedział w nim młody jegomość z bardzo wystrojoną panią) zbladła, zaczerwieniła się; zagryzła usta i uśmiechnęła szydersko.
— To był mój mąż! szepnęła na ucho Anieli... rada jestem żem go w towarzystwie tej jejmościanki spotkała... mam go w ręku.
Nie powiedziała nic więcej.
Deszcz zaczął przekrapiać, kazano z powozem zawracać do domu.
Rozrywka ta, oprócz Dyzi, która się nią bardzo ożywiła, nie zabawiła tak dalece nikogo. Przybywszy do hotelu ładna Wiedenka, wbiegła jeszcze do pokoju przyjaciółki, aby po cichu obznajmić, że się już o doktora postarała, i że sama go przyprowadzi... spojrzała na zegareczek, przypomniała sobie, że po raz czwarty musiała się przebrać do teatru, i do jutra pożegnała Anielę.
Ta czekała z największą obawą wieczora, nie lękała by się obcych ludzi spotkanych przypadkowo, przed któremi ojciec by się pewno nie wydał ze swojem obłąkaniem, ale zwołanych ziomków, widocznie na jakąś patryotyczną naradę, która starego mogła podrażnić, wyegzaltować — miała się obawiać prawo. Sama myśl tego nieszczęsnego wieczora, już ją przerażała.
Zwykle w takich razach, gdy ojciec się zapominiał — wzrokiem, słowem, ruchem, umiała go powściągnąć i ubłagać o milczenie — ale tego wieczora, mógł się jej kazać oddalić, a w zapale wydać ze swojemi niedorzecznościami i fantazyami — o których, jak się zdawało, oprócz domowych, nikt prawie nie wiedział.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.