Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

Nim więc zaczęli się zbierać goście, wcisnęła się po cichu do pokoju ojca i pocałowawszy go w rękę, szepnęła czule.
— Tatka, kochany tatku, zmiłuj się, błagam, zaklinam cię, dziś tylko o tym Koniecpolskim, o posłannictwie... o wszystkich tych twych... tajemnicach... przy ludziach — ani słowa — tatku!
Stary się rozśmiał...
— No — a gdyby? — rzekł — toć to są ziomkowie, polacy, a ci mnie zdradzić nie mogą...
— Ale gadatliwi, paple — przerwała żywo Aniela, kochany ojcze, ty sam im nieraz wyrzucarz, że paplą nadto i bez zastanowienia...
— To prawda — rzekł, namyślając się Słomiński — ale nie mam też powodu im się zwierzać z missyi mojej. Idzie mi raczej o wysłuchanie ich planów, projektu i programmu. Na tem się dziś ograniczę. Z odkryciem jawnem osobistości mojej i posłannictwa wstrzymam się jeszcze, nie nadeszła godzina. — Teraz badać tylko potrzebuję — bądź spokojną.
— Słowo twe — ojcze...
— Ale słowo, słowo Hetmańskie, Koniecpolskiego, dodał stary wesoło, w czoło ją całując. Zresztą — szepnął ciszej — gdybym im oznajmił, że Modest Słomiński został Hetmanem Koniecpolskim, oni by tego nie zrozumieli...
Na tem się skończyła rozmowa. Ku wieczorowi zapalono światła, stary się przybrał jak do gości, zamówił herbatę i przekąski — i — czekał niecierpliwie. — Aniela, skromnie się ubrawszy z mocnem postanowieniem dotrwania przy ojcu, dopóki tylko będzie można, wyszła do saloniku.
Około ósmej zaczęto pukać do drzwi.
Jeden z pierwszych wszedł hrabia Panter, w humorze wyśmienitym, nadęty jak przystało, ufryzowany zlekka, co go dostatecznie śmiesznym czyniło.