Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Wdała się z nim w rozmowę, mając nadzieję, że się w niej znajdzie jakiś środek... niespodziany. Paschalski ciągle się usiłował wmięszać w konwersacyę.
W chwili gdy się odwrócił, Aniela zrozpaczona, szepnęła prędko Rżewskiemu.
— Staraj się pan, w jakikolwiek sposób wyzwolić nas od tego natręta! zmiłuj się pan...
Rżewski był odważny, choć na pozór zimny, czuł co musiała cierpieć panna Aniela, rad był po rycersku się za nią zastawić i ratować.
Wziął więc zaraz pod rękę Paschalskiego, odciągnął go, niemal gwałtem na stronę i szepnął mu:
— Panie Izydorze, ma tu podobno być narada w jakimś interesie familijnym, oddal się pan, bo będziesz zawadzał.
Paschalski się ofuknął.
— A pan? a pan należysz do tej narady w interesie familijnym? — zawołał gorąco, widząc, że się pan Eliasz bierze do niego. Ja lepiej znam ich interesa niż oni sami, kochany panie. Cóż pan tu znowu grasz za rolę, wice-gospodarza... wczoraj zaledwie ich poznawszy! A to — ciekawe!
— Ja pana o to proszę, — z naciskiem wyraziście, mierząc go oczyma, rzekł Rżewski — ja pana o to bardzo proszę...
— A ja się... jużci wypraszam! — rozśmiał się Paschalski — dajże mi pan pokój!
To mówiąc, wyrwał się i przysiadł znowu do panny Anieli, ale Rżewski się z krzesłem przysunął do niego.
— Kochany panie Izydorze, my oba wyjdziemy.
— Oba? — spytał Paschalski.
— Tak jest, gotowem panu służyć w istocie — bom ja tu równie jak pan niepotrzebny — służę mu — choćby na Prater...
Paschalski się zaczerwienił. Nie chciał odejść i miał znać powody do upartego zatrzymania się tu-