Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam, odezwał się hrabia Panter — majorem nego, legalnie to dziś nic nie mówi, jesteśmy ludzie narodowości polskiej, ale — destinguo, nie Polacy, tylko ga-li-ci-anie...
— A jeśli tak, wtrącił Troiński, to mówmyż otwarcie że jesteśmy austryjakami.
Wszyscy zamilkli...
— No — jakże się panom zda — czem i kim my jesteśmy — zapytał śmiejąc się Troiński. — Sformułujmy to, godząc wszystkich ile możności — jesteśmy Polacy galicyjscy pod panowaniem Austryi.
Znowu milczenie trwało chwilę.
— Ale co nam z tych słów! lana caprina, do rzeczy! zawołał doktor, — wychodźmy z tego lepiej żeśmy ludzie.
— To abstrakcya — oparł się Troiński — idąc dalej, moglibyśmy dojść do tego, żeśmy zwierzęta ssące, niby to obdarzone rozumem, który nam pomaga do robienia głupstw i wolą, która nam służy do wahania się.
— Polityka przedewszystkiem powinna być praktyczną — wtrącił ktoś z boku.
— Zgoda na to — przerwał doktor — ale czemże jest praktyczność bez żadnych zasad, bez pojęcia dróg i niejasnego określenia celu. Praktyczność taka jest szukaniem trawy pod nogami, aby chwilowy głód zaspokoić.
— Instynkt narodowy! instynkt — zawołano z boku.
— Mówmy lepiej tradycya! poprawił drugi.
Słomiński usłyszawszy to wstał.
— Przecież jedno słowo wyrzekliście, na które czekałem długo — zawołał z zapałem — tradycya narodowa zawiera w sobie wszystko, to skarb nasz! Lecz my podobno rozwarłszy wieko tej arki prastarej, znaleźlibyśmy się jak nasze dzieci w obec starego Polski oręża. Nie wiedzielibyśmy czy naramiennik włożyć mamy na szyję czy na ramię, czy koncerz powiesić u siodła czy pasa, czy skrzydło przypiąć do bark czy