Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiech łagodny towarzyszył tym wyrazom starego, którego czoło i twarz promienny natchnieniem.
— Ja to wam mówię — dodał po krótkim przestanku, nie jako marzenie moje, ale jako słowo z którem zostałem posłany...
Aniela przybiegła do ojca...
— Kochany ojcze — trochę spoczynku!
— Jakto posłany? od kogoż? zapytał Troiński.
— Tej formy użył mój ojciec — pospieszyła odpowiedzieć w zastępstwie jego Aniela — chcąc wyrazić siłę swoich przekonań.
Słomiński zamilkł spuszczając głowę. Całe towarzystwo po tej zbyt rozerwanej i bezładnej chwili rozmowy, spozierało po sobie milcząc także. Aniela usiadła przy ojcu blada i drżąca.
— Mnie się zdaje — ozwał się, na odwagę zdobywając Rżewski, żeś my do zbytku szanownego gospodarza umęczyli, a zdrowie jego, po podróży, wymagało by odpoczynku. Innym razem uda się nam porządniej poprowadzić te rozprawy... Trochę już nawet spóźniona pora.
— Tak, rzekł Troiński, i my się też roznamiętniamy łatwo a niepotrzebnie.
Wszyscy się zwrócili szukać kapeluszów, widząc, że stary Słomiński, jakby przybity siedział w swojem krześle. Aniela wcale gości nie wstrzymywała.
Dopiero gdy żegnać się poczęli, gospodarz wstał z krzesła i zatoczył do koła wzrokiem obłąkanym; pot kroplisty spływał mu z czoła, ale na ustach miał uśmiech łagodny.
— O czemże mówiliśmy? zapytał.
— Innym razem to dokończymy — odezwał się hrabia Panter — kwestye to skomplikowane zbytecznie i wielostronne... Pan dobrodziej jesteś jeszcze drogą zmęczony... znajdziemy inną chwilę...
— Tak jest, podchwyciła Aniela żywo — podróż zawsze bardzo nuży ojca mojego.