Z towarzystwa wczorajszego jeden tylko prezes i zaproszony dla niego ksiądz kanonik pozostali.... Mohyła wyglądał po wczorajszym dniu nieco blado i musiał się gdańską wódką do życia przywołać... Mówiono przy stole tylko o nadzwyczaj świetnie i szczęśliwie a wesoło przebytéj uroczystości. Panna Róża zapomniała, że co się nigdy nie zdarza, ani jednego talerza saskiego nie stłuczono, żadnego przypadku w gospodarstwie opłakiwać nie miała potrzeby. Profesor ręczył, iż tak dziwnie harmonijnego a ożywionego towarzystwa nigdy nie widział w życiu, choć bywał u Lubomirskich i Sanguszków przez lat kilka. Prezes Mohyła dowodził, iż cała okolica ten dzień zachowa w pamięci na wieki wieków, i wnuki o nim kiedyś będą jeszcze wspominały.
Hrabina rozczulona łzy miała na oczach, a za wszystko dziękowała pannie Róży, która się rumieniła z radości. O burzy, która na chwilę w sposób tak nieprzyjemny przerwała zabawę, mowy już nawet nie było, choć w parku dwa dęby nosiły na korze przedartéj piorunów ślady, a jeden słup ognisty widziano wpadający do stawu.
Nie zbywało na anegdotkach i na przygodach balowych, żartowano sobie z pochmurnego Żabickiego, że się dał wyciągnąć Stasi i tak raźnie z nią wyskakiwał, a hrabina rada była, że może Stasią prześladować Żabickiego, aby od niéj syna swego myśl nawet odciągnąć. Humor całego towa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/103
Ta strona została skorygowana.