rzystwa tak był wyborny, iż profesor po obiedzie postanowił skorzystać z niego i spróbować, azali los się jego nie rozstrzygnie. Nie chciał długo w niepewności zostawać... Panna Róża już zawczasu, przy obudzeniu hrabiny, siedząc podług zwyczaju na małym stołeczku u nóg jéj — wyznała jéj wszystko na pół żartem, pół seryo....
— Wie moja dobrodziejka — rzekła po cichu — co to mnie wczoraj spotkało? Wszak to... profesor Wilelmski mi się oświadczył.
— Różyczko moja... a cóż ja pocznę bez ciebie nieszczęśliwa?...
Panna Paklewska zaczęła ją po nogach całować.
— Ale ja nie rozporządzam sobą — ja mu nie odpowiedziałem nic... ja pani méj opuszczać nie chcę!
Zaczęły się narady. Dobra hrabina nie rada była stracić Róży, ale Róża nie miała domu i rodziny... musiała sobie przyszłość zapewnić. Profesor wydawał się takim zacnym, dobrym i zdolnym człowiekiem.
— Nie jest młody, nie piękny, to prawda, mówiła panna Róża, ale człek stateczny, poważny, a ja téż nie dziecko... moja dobrodziejko...
Radziły tedy obie, radziły, i popłakawszy się, zgodziły się na to, że profesora przyjąć należy, ale że pani profesorowa musi zostać przy swéj dobro-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/104
Ta strona została skorygowana.