profesor wszedł rozpromieniony i zastał go nad pakowaniem książek... z twarzą osmutniałą, trochę mu się go żal zrobiło.
— Czegoż się tak spieszysz? zapytał.
— A dla czego się mam odciągać? odparł Żabicki — co nieodwołane, to lepiéj rozpocząć dziś niż jutro...
— Nie słuchałeś bo mnie — odezwał się cicho Wilelmski — gdybyś się był lepiéj akkomodował, więcéj okazywał powolności hrabinie, attencyi Zdzisławowi, byłbyś sobie ich łatwo pozyskał... któż wie, mógłbyś nam towarzyszyć do Berlina... a tak?...
— Pojadę sam i swobodny! dodał Żabicki: zyskuję na tém... Wierz mi, kochany profesorze, radbym się jednéj godziny ztąd wyrwać: to jakaś sztuczna admosfera, adulacyami jak kadzidłem niezdrowém przesiąkła — dusi mnie...
Wilelmski ruszył ramionami.
— Jak z czém komu lepiéj — rzekł... mnie asindziéj powinszuj — dodał na ucho...
— Cóż się stało? jedziesz pan do Berlina? to wiem.
— Ale gdzie zaś! Los mój się rozstrzygnął szczęśliwie...
— W jaki sposób? zapytał Żabicki.
— Żenię się! rzekł profesor... ale to jeszcze tajemnica.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/108
Ta strona została skorygowana.