Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

łam się Zdzisiowi dać wybawić, bo teraz gdy rozpocznie uniwersyteckie studya, długo będzie musiał ślęczeć nad książkami... a! długo!
— Jakże długo? spytała Stasia...
— Lata! całe lata... a ja — mówiła matka, będę liczyła dni, godziny, jak paciorki różańca po jednéj, póki go znowu zobaczę, i doczekam się powrotu.
— Ależ hrabia odwiedzi panią? — spytał kapitan, — bo i akademicy ferye mają.
— Tak, może — odezwała się hrabina, — chociaż te ferye powinien zużytkować na małe wycieczki naukowe.
— To o nas, o Samoborach... zupełnie pan będziesz miał czas zapomnieć — szepnęła Stasia.
— A państwo o mnie.
— Przepraszam, bo my tu zostaniemy sami, a hrabia będziesz otoczony mnóztwem nowych ludzi, pewnie więcéj zajmujących, milszych, niż wiejskie stworzenia, które tu porzucisz...
Stasia chciała pobiedz przygotować herbatę, ale hrabina wymówiła się od niéj; poszedł więc tylko kapitan po jakieś doskonałe owoce, które sam chciał przynieść. Na Stasię nalegano, ażeby zagrała, lecz skromnie wymówiła się od tego.
— Nie umiem grać na popis do słuchania, rzekła — jąkam się gdy widzę ludzi, grywam gdym sama...
Tu rozmowa szła tak żywo i wesoło, że ani