— A! kochany, drogi prezes... żeby się téż tak fatygować... Mama mnie odprowadza...
Prezes ściskał Zdzisia ze łzami w oczach, nie mówiąc nic, nie mógł jeszcze z jakiego wzruszenia przyjść do siebie...
— Czy nie chory pan prezes? zapytał Zdzisław.
— A! — tak — tak — chory — chory — bardzo... I łzy potoczyły mu się z oczu, i milczał...
— Możeby powrócić do miasteczka?
— Powrócić — a no — tak jest... powrócić... a państwo jedziecie?
— Ja wyjeżdżam, kochany opiekunie... Mama mnie przeprowadza.
Mohyła powiódł ręką po czole...
— Więc... jedziecie państwo — jedziecie — ja zaraz, zaraz pospieszę...
Zdziś ścisnął jego rękę, hrabina się uśmiechnęła z daleka i ruszyli daléj — powóz prezesa został na drodze...
Oczyma z daleka badała go panna Róża i wyraz twarzy osowiały starego nie uszedł jéj baczności.
— Panie Wilelmski — zawołała do profesora: idź się pan dowiedz, czy prezesowi nie zrobiło się źle w drodze, okropnie jest zmieniony... mam z sobą wódkę kolońską dla pani, wodę pomarańczową — eter... może...
Wilelmski podbiegł do Mohyły, któy tym sa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/126
Ta strona została skorygowana.