Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

nie ożeniwszy, gdyby został ręką losu dotknięty, od ołtarza cofać się potrafi.
Lecz co mogło dotknąć tę rodzinę?
W milczeniu dojechali do miasteczka. Tu panna Róża wysiadła pierwsza i pobiegła oznajmić hrabinie, iż prezesowi bardzo się źle zrobiło w drodze, że prawdopodobnie podagra musiała podstąpić do góry, i że najlepiejby było odprawić go nie zatrzymując do lekarza, bo nawet rozmówić się z nim było trudno.
Hrabina więc wysłała Zdzisia, ażeby opiekuna pożegnał i prosił o to, aby się wcale nie zatrzymywał. Niezmiernie jéj było przykro, iż stary jak się jéj zdawało, dla Zdzisia tę podróż odbywszy, tak się nią naraził...
W miasteczku, gdzie hrabina była bardzo kochana, zebrało się mnóztwo ludzi, dowiedziawszy się o wyjeździe młodego panicza... Konie pocztowe już stały dla niego i tłum je ciekawy otaczał. W obec tego zgromadzenia odbyło się raz jeszcze pożegnanie. Zdziś upadł do nóg matce, którą panna Róża podtrzymywała i trzeźwiła, sama blada i zapłakana... Obawiając się spotkania z prezesem, natychmiast nalegała troskliwa towarzyszka, aby kochana hrabina nie rozczulając się więcéj, co jéj zdrowiu zaszkodzić mogło, siadła do karety i odjechała...
Co prędzéj kazano téż odjeżdżać Zdzisiowi, obok którego zasiadł profesor zamyślony i nierad, iż się