Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

Zdziś siadł i konie pocztowe ruszyły, garbus się rozśmiał na głos i kijem w ziemię uderzył.
— Cóż pan hrabia rozkaże? odezwał się urzędnik przystępując do niego.
— Tylko mnie proszę hrabią nie zwać... Ot hrabiowie! wskazał śmiejąc się na Zdzisia i odjeżdżającą hrabinę — a ja... prosty chłop! prosty chłop... ta i tyle!!


∗             ∗

W godzinę potém, w izbie jednéj z gospód miasteczka, garbaty ów siedział, z nogą podkurczoną pod siebie na stołku... Przed nim przyniesiony samowar kipiał. Kilku urzędników przechadzało się lub posiadało z dala.
Chłopak ubrany z kozacka pokazał się w progu.
— Batku — rzekł — jakiś pan, czy go puścić!
— A puszczaj! przeciem nie chory i bez koszuli nie siedzę...
Otworzyły się zaraz drzwi i stary prezes Mohyła, którego służący prowadził pod rękę, z trudnością przez wysoki próg się wdrapawszy, sapiąc wtoczył się do izby. Zobaczywszy starca, garbaty powstał, i ręce włożywszy w kieszenie kapoty, parę kroków podszedł ku niemu.
Mohyła szedł jakby nie bardzo przytomny, cichym głosem się przedstawił.
— Mohyła Paweł, opiekun hr. Zdzisława.