Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

— A ja Sebastyan Samborski... odparł kłaniając się z lekka i krótko garbus — siadaj pan, bo widzę na nogi niedomagasz...
Prezesowi podano krzesło, syknął i padł na nie. Z ciężkością podniósł głowę ku stojącemu garbusowi.
Urzędnicy będący w pokoju nieco się na bok usunęli. Mohyła ręką ocierał twarz, nie mogąc się zebrać na słowo.
— Wiesz hrabio, z czém przychodzę — rzekł cicho.
— A ki dyabeł z tym hrabią? ofuknął garbaty — co za hrabstwo? Niech kto chce sobie ten dzwonek na ogonie czepia, ja go nie chcę... Jam nie żaden hrabia — widzisz asindziéj, stare chłopisko i serce chłopskie... proste...
— Tém — ci lepiéj, jeśli serce proste wieśniacze — odezwał się Mohyła — prędzéj do niego ludzkie trafi uczucie.
Garbaty się sucho rozśmiał.
— A co komu do mojego serca? zapytał; nie kumało się ono z nikim i kumać nie będzie...
— Powiadasz pan szanowny, że proces w ostatniéj instancyi wygrałeś... począł prezes.
— Ja? to nie powiadam — odwrócił się do urzędników, — niech wam ci panowie powiedzą. Stoi czarno na białem i pod pieczęcią...
— Cóż teraz myślicie? rzekł prezes — trzeba układów, porozumienia... między rodziną.