Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

Garbaty znowu się śmiał, okręcił się na jednéj nodze, ręką uderzył po biodrze.
— Dobry ty stary! A no! do układów czas, kiedy moja na wierzchu! Albo z jaką to familią? ja żadnéj nie znam.
— Toć przecie bratanek i bratowa... rzekł Mohyła.
— Jako żywo brata nigdy nie miałem, miałem nieprzyjaciela tylko, żywo począł garbaty. Ja asindziejowi osobliwszą rzecz powiem: ja ojca nie miałem, ja nie miałem nikogo oprócz dwóch garbów od natury macochy...
I rozśmiał się oglądając po urzędnikach.
Jéj Bohu! a no tak! Jaka rodzina?? Patrz asindziéj (wziął się za włosy), siwiuteńkie... ja stary jak grzyb, ale zdrów jak grzyb... żyłem przeżyłem tyle lat o żadnéj familii nie słysząc. Musiałem sobie ją sam stworzyć... żadnéj innéj nie znaju, nie wiedaju.
Garbem ruszył — i śmiał się.
— Przecież gdyby nie nad rodziną, to nad ludźmi i obcemi litość mieć potrzeba — odezwał się prezes.
— Nie potrzeba! nie potrzeba! przerwał garbaty — gdyby była potrzeba miałby przecie kto litość nad garbusem... a nie prawda, nie miał jéj nikt, i garbus się nauczył, że litość głupstwo... Każdy sobie garnie, każdy swojego pilnuje, a lezie mi kto do misy — to go w łeb... I po wszystkiém...