U mnie tak, panie prezesie... Gnębili mnie, będę ja gnębił — ząb za ząb! Pismo Święte mówi, oko za oko... Tak w prawie stoi.
— To nie Chrystusowe prawo... wtrącił prezes.
— A to Chrystusowe, gdy dziecko wyrzucą na gnój — gdy ojcowiznę mu wydrą? to Chrystusowe? zawołał garbaty. To jak drzeć, zapominacie o Chrystusie, a jak was drą, dopiero się nim zastawiacie? Dobrzy z was chrześcianie.
Prezes westchnął. Garbaty począł po izbie chodzić podrzucając nogami do góry.
— Jeżeli wy myślicie, że ja sobie szpilkę, źdźbło, prószynę, pylinkę dam odebrać dla miłosierdzia, to mnie nie znacie — u mnie tego nie ma w kramie... nie! Ząb za ząb! U mnie ani wypłakać, ani wymodlić, ani wyszachrować nic nie potraficie... Co moje odbiorę.
— Ale na miłość bożą — toć właśnie nie o co innego idzie — zawołał prezes. Niech stanie dział sprawiedliwy...
— A jakiego to wy sądu prezesem byliście! ozwał się garbaty szydersko — czy tego co między złodziejami a okradzionym krakowskim targiem przez pół zawsze sądzi, aby był wilk syty a koza nie cała? Teraz dopiero chcecie dzielić, gdyście trzydzieści lat pili śmietankę, a serwatkę mi chcecie dać. Trzymaliście majątek... nie stanie całego na to co mi się należy... i co mi sąd sprawiedliwy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/134
Ta strona została skorygowana.