go pchną w świat bez grosza w kieszeni, a kułakiem jeszcze w plecy, kto wie! może z niego być człowiek, a tak to będzie gniłka...
I przeszedł się po izbie. Prezes słuchał lecz uszom nie wierzył, siedział nieruchomy, nie wiedział już jak doń mówić...
— Toż przecie, rzekł, tyle lat ten proces trwał, że my go téż jeszcze wznowić możemy...
— Jak możecie, to go wznówcie — rzekł garbus — i owszem, służę, będziemy się bawili daléj. Tylko na nieszczęście jam to tak urządził, że już nie ma dziury którędybyście na nowo wleźli... nie ma apelacyi... nie ma nic — nic — nic — nakazano egzekucyę... Potém, jeśli wam smakuje, będziecie protestowali choć do końca świata, ale ja w Samoborach będę siedział i z pałacu zrobię browar, a z parku pole... kamień na kamieniu nie zostanie... aby się ludzie w tych pieszczotach nie psuli, bo do nich sumieniem lgną i cnotą!
Urzędnicy stojący z boku, oniemiali słuchali.
— Stara hrabina musi mieć krewnych — dodał — dadzą jéj chleb łaskawy; przynajmniéj ich miała, gdy bogatą była — może potém znajdzie się choć jeden; a gagatka wezmę za parobka do wołów, jeśli chce...
Prezes milczał, oburzenie mowę mu odbierało. Obejrzał się nie mogąc sam wstać, bo chciał odejść, nie mając już nic więcéj do powiedzenia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/136
Ta strona została skorygowana.