Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

zwał się prezes. P. Sebastyan Samoborski znajduje się w miasteczku, uprosiłem urzędników, aby najazd z nim wlekli. Zostaje nam kilkadziesiąt godzin czasu, ażeby hrabinę przygotować i co się da przewieźć i ocalić.
— To się bez Panny Róży nie obejdzie, zawołał kapitan — jadę więc do niéj... natychmiast...
Zwrócił się ku drzwiom, córka pobiegła za nim bezmyślnie.
— Konia! zawołał przeze drzwi — okulbaczyć mi konia natychmiast... i przyprowadzić.
Można sobie wystawić, jakie to wrażenie uczyniło w spokojnéj Wólce.
— Gdyby nie moje nogi, zawołał, prezes, a! i gdyby nie moja głowa — pojechałbym natychmiast sam... Tak jest, kochany kapitanie... do panny Róży trzeba się udać, ale zarazem zagarnąć co gdzie jak grosza i kosztowności, bo to być może ostatnim i jedynym ich funduszem... Kaźcie odemnie, przecie jeszcze malowanym opiekunem jestem, niech rządca odda co do grosza... niech kasyer mi odeszle wszystko... ja odpowiadam za to...
— Lecz jakże przygotować hrabinę? krzyknęła Stasia — a jak to przed nią ukryć?
— Ukryć, niepodobna... przerwał kapitan... trzeba się ratować... Hrabina musi w sobie znaleźć męztwo.
— Posłać po p. Zdzisława! mówiła Stasia...
— Nie potrzeba! dość będzie miał czasu do-