Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

Znużony był tak, iż sam wreszcie prosił o pościel i łóżko...
Stasia obmyślawszy mu wygodny przytułek... sama postanowiła nie kłaść się i czekać na ojca...
Noc była spokojna, ale ciemna... Kapitan ruszył kłusem do Samoborów, najbliższą przez łąki drogą... We dworze mało już świateł widać było, na folwarku u rządcy w oknach ciemno... Musiał podjechawszy pod nie kapitan dobrze bić w okiennicę, nim się Zadarnowicza, rządcy, dobudził. Przerażony tym niezwyczajnym jakimś hałasem, rządca, człowiek młody i energiczny, wypadł na pół ubrany, narzuciwszy burkę na ramiona, nie mogąc pojąć co się stało...
— Panie Zadarnowicz — zawołał kapitan zsiadając z konia, — sprawa bardzo pilna, każ dać światła i ubieraj się co prędzéj. Przyjeżdżam od opiekuna prezesa Mohyły, który jest u mnie. Zaszły niespodziewane wypadki, nie ma chwili do stracenia...
Wołaj waćpan chłopca, aby konia potrzymał...
Przebudzony ledwie Zadarnowicz długo się nie mógł opamiętać, lecz stanowczym rozkazom kapitana nie myślał się opierać... Wbiegł więc do domku, aby ludzi pobudzić.
W chwili co żyło przeciągało się już i odziewało; przy podanym kaganku kapitan patrzał na zegarek — dochodziła godzina pierwsza po północy.