— W pałacu wszyscy śpią? spytał...
— Naturalnie — odparł rządca, — ale około godziny ósméj, jeśli pan zechce spocząć u mnie...
Kapitan spojrzał mu w oczy.
— My ani godziny czekać nie możemy — odezwał się krótko. Idź pan z ostrożnością do pałacu, aby nie budzić hrabiny, dostukaj się do panny Róży i proś jéj, by natychmiast, rozumie pan, natychmiast, albo tu przyszła widzieć się ze mną, lub pozwoliła mi przybyć do siebie.
Zadarnowicz stał zupełnie oniemiały i nieprzytomny.
— Niech mi kapitan daruje — ale gdybym mógł choć wiedzieć o co idzie!
Kochany Panie — smutnie ale nakazująco odparł kapitan — wyobraź sobie, że się pali i że trzeba życie i mienie ratować. Tyle ci tylko powiedzieć mogę... Idź pan i uczyń jak proszę... kochasz pan hrabinę i jéj syna?...
— A! panie! czyż o to pytać można?
— Nie mów więc ani słowa więcej... idź.
Zadarnowicz przerażony wybiegł.
— Czekaj pan — wstrzymując go dodał kapitan — wstąp do kasyera... wszystko co jest w kasie i gdziekolwiek bądź, natychmiast odwieźć do Wólki do prezesa...
Rządca pobladł... schwycił się za głowę i wybiegł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/148
Ta strona została skorygowana.